31 października 2014 w AKK Zemsta odbyła się kolejna projekcja
filmowa. W ramach cyklu „Zemsta kina” chcielibyśmy Wam pokazywać filmy
zarówno anarchistyczne, jak i pokazujące anarchię i anarchistów – z
bardzo różnych perspektyw, od realizmu po fantastykę, od paszkwili po
afirmacje. Same projekcje to jednak zaledwie wstęp do dyskusji i
późniejszych działań – edukacyjnych, samopomocowych, lokatorskich,
pracowniczych. Uważamy, że kino wcale nie musi odciągać od czynnego
zaangażowania w walki społeczne, wręcz przeciwnie – może być narzędziem
analizy rzeczywistości i tworzenia kultury oporu.
Tym razem wspólnie obejrzeliśmy dwa filmy – zaginiony przez blisko 40
lat „The Unknown” z 1927 (dystrybuowany w Polsce pod tytułem „Demon
cyrku”) oraz pocięty okrutnie przez cenzurę „Freaks”(1932), wyświetlany
przed laty i na Rozbracie pod tytułem „Dziwolągi”. Przed pokazem
poznaliśmy celtyckie korzenie tradycji Halloween, budzącej dziś grozę i
przerażenie w kręgach konserwatywno – prawicowych.
Dzisiejsze
zwyczaje Halloween wywodzą się od prastarego pogańskiego święta Samhain.
To najważniejsze celtyckie święto przejścia oznaczało koniec żniw,
koniec lata i początek zimy oraz koniec całego starego i początek nowego
roku. W ten wyjątkowy czas zacierała się granica między zaświatami, a
światem doczesnym. Korzystając z tego duchy osób, które jeszcze się nie
narodziły oraz tych, które zmarły w trakcie minionego roku, zarówno
dobre, jak i złe oraz potępione, zstępowały na ziemię w poszukiwaniu
żywych, by w nich zamieszkać na okres następnego roku. W tą szczególną
noc przejścia Celtowie ubierali się więc w stare podarte ubrania i
udawali brudnych włóczęgów, aby wydawać się duchom jak najmniej
atrakcyjnym i uniknąć opętania. Gasili też wszelkie domowe kaganki i
światła, aby ich domostwa wydawały się zimne oraz niegościnne i duchy
tam nie zaglądały, a równocześnie z dala od zabudowań rozpalali wielkie
ogniska i wystawiali żywność aby w te miejsca przyciągnąć błąkające się
dusze. Z tych pradawnych, rytualnych zachowań wywodzą się dzisiejsze
halloween'owe zwyczaje: przebierania się w straszne stroje, "cukierek
albo psikus" oraz powszechne w Irlandii pokazy sztucznych ogni i
fajerwerków 31 października zamiast w Sylwestra. W czasach dominacji
chrześcijaństwa ta noc przejścia, tak jak wiele innych pogańskich świąt,
uległa zawłaszczeniu przez nowa religię panującą. Na 1 listopada
kościół wyznaczył konkurencyjne uroczystości Wszystkich Świętych.
Samhain stało się więc "All Hallows' Eve", czyli wigilią Wszystkich
Świętych, a w skróconej pisowni po prostu Halloween. Pozostałości
rytuałów starodawnego, celtyckiego święta, razem z falą irlandzkich
imigrantów czasu Wielkiego Głodu, dotarły w latach 40 XIX wieku z
Zielonej Wyspy do Ameryki Północnej. Tam, w mocno spłyconej formie,
zyskały na masowej popularności w latach 20 i 30 XX. Do Europy zaś
wróciły w połowie XX wieku jako element powojennej amerykańskiej
popkultury, razem z jankeskimi żołnierzami i hollywoodzkimi filmami.
Wróćmy
do „Demona cyrku” i „Dziwolągów”. Reżyser obu film, Tod Browning,
urodził się w dobrze sytuowanej rodzinie, jednak szybko zrezygnował z
luksusowego życia. W wieku kilkunastu lat zakochał się w artystce
cyrkowej i uciekł z domu, by od tej pory utrzymywać się z pracy
fizycznej i artystycznej. Zatrudnił się w cyrku, gdzie był pracownikiem
technicznym i iluzjonistą. Zaprzyjaźnił się też wówczas z tzw.
dziwolągami, osobami od urodzenia zdeformowanymi, z tego też względu
wyszydzanymi i wykluczanymi społecznie. Tzw. freak shows to jeden z
najbardziej wstydliwych elementów amerykańskiej kultury popularnej.
Wspomniane „dziwolągi” były często sprzedawane przez biologicznych
rodziców już w dzieciństwie, by spędzić dalszą część życia jako atrakcja
cyrkowa i obiekt drwin. Freak shows to właśnie takie pokazy
„odrażających dziwolągów”, mające szokować i obrzydzać, wzmacniając
pogardę i nienawiść do innych. Browning widział w nich jednak ludzi,
wrażliwe osoby o często rzadkich talentach, dla których praca w cyrku
zazwyczaj pozostawała jedyną możliwością uzyskania jakiejkolwiek
niezależności (choćby finansowej).
Dla części społeczeństwa
jednak zdeformowane, często okaleczone osoby były po prostu odrażające.
Siłą rzeczy więc filmy im poświęcone automatycznie definiowano jako
horrory, obrazy mające wzbudzać strach i przerażenie, ale też – zgodnie
z później zdefiniowaną kategorią „abjekcji” Julii Kristevy – także
pewną fascynację. Zupełnie jak tradycyjne, fantastyczne potwory z
klasycznych filmów grozy.
W pierwszym z zaprezentowanych obrazów,
odnalezionej zaledwie 40 lat temu makabresce „Demon cyrku” (przez cały
ten czas film leżał w zakurzonych francuskich archiwach, z podpisem jak
inne tego typu taśmy - „nieznany”), „dziwolągi” wydają się być po
prostu jednym z bohaterów filmu, ani specjalnie niezwykłym,ani
specjalnie ważnym. A jednak deformacja bądź okaleczenie i tu umożliwia
zarobek, jest kartą przetargową, także w dość cynicznych rozgrywkach. Po
latach w jeszcze bardziej makabryczny sposób pomysł ten rozwinięto na
kartach komiksów z serii „Opowieści z krypty”, gdzie jednak ze
szlachetnej jednak opowieści pozostało przede wszystkim krwawe
szyderstwo. Browning nie idzie tą drogą. Jego „Demon cyrku” to
moralitet, ale nie tylko. W filmie znajdziemy sporo zagadek. Ich źródłem
jest z pewnością fakt, iż wciąż nie znamy blisko 1/3 filmu, wciąż
zaginionej. Nadaje to dziełu Browninga specyficznego klimatu tajemniczej
opowieści o postępującym szaleństwie, nie wpadającej ani w pułapkę
melodramatycznej sztampy, ani w tanią makabrę spod znaku Grand Guignol
(francuskiego teatru, w którym główną atrakcją były sceny tortur i
śmierci). Po latach zaskakują najbardziej jednak motywy kiedyś być może
odbierane jako dziwaczne, dziś odczytujemy je jednak jako krytyczno –
emancypacyjne. Oto główna bohaterka odczuwa obsesyjny lęk przed dotykiem
męskich dłoni, sama też dyktuje warunki na jakich rozwija się jej
potencjalny związek. Niczym w klasycznej baśni dojrzewa do miłości i
przezwycięża strach przed seksem (skojarzonym tu z przemocą), natomiast
kochający ją siłacz stara się szanować jej odrębność. Inną zagadką jest
postać „bezrękiego” Alonzo, usiłującego ugrać na swym kalectwie
indywidualny, egoistyczny sukces, nie cofając się przed oszustwem,
szantażem, kłamstwem czy okaleczeniem. Grający go Lon Chaney to legenda i
fenomen niemego kina grozy, mający na koncie i inne „cyrkowe” filmy, o
wywrotowo – antykapitalistycznej fabule. W filmie „The Unholy Three” z
1925 wciela się w postać brzuchomówcy okradającego w przebraniu
staruszki bogatych klientów sklepu zoologicznego. Późniejszy o dwa lata
„Demon cyrku” kontynuuje ten rodzaj czarnej komedii, ale uzupełnia ją o
wątki psychologiczne (zagadkowe są np. relacje i losy Cojo, karła będący
najlepszym przyjacielem Alonzo), opowiadając tym razem o destrukcyjnej
sile chciwości i szowinizmu.
O ile „The Unknown” jest filmem
pełnym atrakcji i zwrotów akcji (na miarę oczywiście możliwości kina
niemego), o tyle powstałe 5 lat później „Dziwolągi” to dzieło o akcji
rozwijanej powoli i precyzyjnie. I znowu mamy do czynienia z obrazem
potwornie (nomen omen) okaleczonym. Z oryginalnej, blisko 90 – minutowej
wersji wycięto niemal pół godziny materiały uznanego za amoralny lub
szczególnie drastyczny, na prośbę wytwórni natomiast dokręcono
szczęśliwe zakończenie, pomyślnie wyjaśniające niepokojące wątki.
Browninga zaczęto po tym filmie stopniowo odsuwać od projektów
filmowych, uznając go za ekscentryka i twórcę zbyt niezależnego, w
dodatku krytycznego w stosunku do konserwatywnego społeczeństwa. Mimo to
– a może właśnie dlatego – jego dorobek wciąż intryguje, a „Freaks” -
nawet w obecnej, kalekiej wersji – uchodzi za opus magnum tego reżysera.
Zgodnie z tytułem bohaterem zbiorowym filmu Browninga są
wspomniane dziwolągi. Krytycy i widzowie nie mieli litości, uznając
zatrudnienie do głównych ról autentycznych „wybryków natury” i
zdeformowanych kalek za akt bądź pornografii złego smaku, bądź wręcz za
żerowanie na cudzym nieszczęściu. Były to zarzuty o tyle chybione, że w
filmie zagrało wielu takich właśnie przyjaciół Toda Browninga, którym
twórca złożył swym dziełem specyficzny hołd i którym pragnął przywrócić
odbieraną wciąż podmiotowość. O „Freaks” zaczęto wypowiadać się – nawet
po ingerencjach cenzury – jak o jego bohaterach: „to coś”, „chory”,
„nigdy nie powinien był powstać”. Co takiego jest przerażającego w tej
pozornie prostej historii o ludowej sprawiedliwości wymierzanej z całą
bezwzględnością przez wykluczone społecznie, poniżane i wyśmiewane
kaleki?
Rzeczą, której – poza szokującym okrucieństwem – nie byli
w stanie zaakceptować ówcześni widzowie (film był zakazany przez 30
lat, a w niektórych Stanach Ameryki Północnej do dziś objęty jest
zapisem cenzorskim) była seksualność „dziwolągów”. Ich życie uczuciowe
jest tu nawet ważniejszym bohaterem niż krwawa zemsta, co nie
przeszkodziło niektórym krytykom uznawać „Freaks” za kino eksploatacji i
typowy obraz z nurtu „grindhouse” (niskobudżetowe, niezależne filmy
puszczane o północy, często w zestawie z innymi równie wulgarnie
szokującymi produkcjami). Zanim więc dotrzemy do makabrycznego (a i tak
przecież mocno ocenzurowanego) finału, obserwujemy codzienne życie i
dylematy „dziwolągów”, które pragną w gruncie rzeczy tego, co wszyscy
inni ludzie – ciepła, akceptacji i miłości. Gdy zostaje im to odmówione,
jednoczą się w solidarnościowym geście okrutnej zemsty za lata
systemowego wykluczenia i licznych upokorzeń.
W „Dziwolągach”
bowiem prawdziwymi potworami są tzw. normalni ludzie – zarówno ówczesne
elity, jak i konserwatywni widzowie, nade wszystko jednak pozostali
pracownicy cyrku. To oni są odpowiedzialni za konstrukcję i podtrzymanie
wykluczającego, dyskryminującego systemu, to też najwięksi jego
beneficjenci. Prawdziwie zdeformowani nie są broniące swej godności
„wybryki natury”, a cynicznie żerujący na ich „inności” tzw. zwykli
ludzie. Widzom filmu Browninga trudno było jednak utożsamiać się
utożsamiać z bezwzględnymi w swym okrucieństwie dziwolągami, nie chcieli
widzieć oprawców w wysokich i silnych akrobatach.
Finał
obrazu musiał więc zostać okrojony, zaledwie sugerując niż pokazując
sadyzm swoistego „rytuały wkluczenia”. Nawet dodany happy end nie znosi
niepokoju jaki pozostawią ostatnie minuty filmu, choć przemienia całość w
rodzaj potwornej baśni. Z perspektywy czasu widać, że „Dziwolągi” swym
konceptem – by ukazać mścicieli jako okrutnych oprawców – wyprzedziła
takie obrazy jak „Nędzne psy” Sama Peckinpaha z 1971 czy „Ostatni dom po
lewej” Wesa Cravena z z1972. Wciąż warto do tego niesławnego filmu
wracać.
Na kolejnym pokazie w ramach cyklu ZEMSTA KINA, 14 listopada 2014 roku,
zobaczymy inny klasyk kina lat 30. - „La Grande Illusion” Jeana Renoira
z 1937, znany z polskich ekranów jako „Towarzysze broni”. Zapraszamy!
źródło
|